wtorek, 21 kwietnia 2020


Żyję sobie, jestem poetą,/diabli komu do tego…

 Mariusz Urbanek
Broniewski. Miłość, wódka, polityka
    



Życie Władysława Broniewskiego było niezwykłe, niezwykle tragiczne…
Walczył w Legionach, brał udział w walkach z Armią Czerwoną na terenie Ukrainy, Białorusi i Litwy i w wojnie polsko-bolszewickiej w 1920 r., by za chwilę stać się socjalistą i pisać utwory rewolucyjne, a jeszcze później trafić do więzienia sowieckiego… Dwukrotnie opłakujący śmierć żony, gdyż pierwszy komunikat o jej zgonie okazał się na szczęście pomyłką, ale za chwilę żegnał ją, gdy umierała naprawdę parę lat po wojnie. Nieumiejący wyrwać się z nałogu alkoholowego. Cierpiący po śmierci córki, o której pisał z czułością:
                  
                    Moja córka… Ach! Żadnej kochance
                   nie mówiłem tak siebie do dna
                   jak Ance…

Biografia Broniewskiego napisana przez Mariusza Urbanka to fascynująca lektura!  Przez lata funkcjonował on przecież w powszechnej świadomości jako autor właściwie jednego wiersza pt. Bagnet na broń lub dwóch, bo dorzuca się jeszcze panegiryk o Stalinie. Ci ignoranci, którzy znają tylko te dwa teksty, nazywają poetę komunistą i alkoholikiem i nie chcą wiedzieć o nim nic więcej. Szkoda! Ci, którzy zagłębią się jednak w książkę Urbanka, znajdą wiele niezwykle cennych informacji o życiu poety, wiele anegdot, uroczych lub przykrych wspomnień o Broniewskim. Jest tu na przykład taki fragment: 

W Kujbyszewie Broniewski zetknął się z Józefem Czapskim, malarzem i pisarzem. […]
Czas jakiś mieszkali nawet razem – plus jeszcze ośmiu wojennych rozbitków – w mieszkaniu, którego całe umeblowanie stanowiły żelazne łóżka i parę krzeseł. Inni mieszkańcy kujbyszewskiej „komuny” zwykle już spali, gdy o północy wkraczał doń z hałasem i trzaskiem wracający z brydża albo wódki, a najczęściej z brydża połączonego z wódką, Broniewski. Zapalał wiszącą pod sufitem jedyną w pokoju żarówkę, budząc natychmiast wszystkich współlokatorów. Nie znosił, by ktokolwiek spał, kiedy on wracał, wspominał Czapski. „Na przekleństwa rozbudzonych odpowiadał przekleństwami tak plastycznymi, że przeciwnicy czuli się natychmiast pobici i milkli” – dodał.
Ale jeśli któryś miał nadzieję, że położywszy się wreszcie do łóżka poeta pozwoli kolegom zasnąć, szybko musiał wybić to sobie z głowy. Broniewski właśnie wtedy zaczynał deklamować wiersze. Swoje, ale częściej cudze: Norwida, Słowackiego, Błoka, Majakowskiego. […] Czapski zapamiętał jedną z takich nocy, gdy poetycki festiwal trwał do czwartej rano.

Najbardziej poruszający fragment biografii poety związany jest z historią Marii Zarębińskiej:

Wiadomość o śmierci Marii dotarła do Broniewskiego na początku marca 1945 roku. Dopiero wtedy też dowiedział się, że była w Oświęcimiu. Załamany napisał do córki, że nie wie, czy dostanie jeszcze kiedyś szansę, by znów pokochać kogoś tak głęboko jak ją. […]

                            Ja chcę wdychać warszawskie powietrze,
                            w tym powietrzu jest moja żona,
                            puszczona z dymem po wietrze.
       Powietrze – to ona.

Pisząc to nie wiedział jeszcze, że będzie przeżywał śmierć Marii dwukrotnie. Bo Maria Zarębińska wróciła… Najpierw do żywych, a potem, w czerwcu 1945 roku, z Altenburgu do Polski. […]
Maria wróciła zza grobu, jednak nie na długo. Szybko okazało się, że obozowe przeżycia, praca ponad siły, niedożywienie, choroby (róża na twarzy, świerzb ropny, tyfus plamisty i wielotygodniowa biegunka obozowa) zostawiły śmiertelny ślad. […] Po tyfusie pojawiła się choroba serca, wreszcie lekarze rozpoznali białaczkę. […] Zmarła 5 lipca 1947 roku w klinice Hirslanden. Wioząc ze Szwajcarii urnę z prochami, płakał jak dziecko… […]
                  
                   Czy można się kochać w Umarłej?
                   Można.

[…] O Marii pamiętał do końca.

Drugi, równie tragiczny moment, dotyczy nagłej śmierci córki Joanny w 1954 roku.

Zakochał się w urodzonej 24 listopada 1929 roku córeczce od pierwszego wejrzenia. „Tu się chyba zaczęła Władka największa, najważniejsza w życiu miłość” – pisała Janina Broniewska. Była małą muzą, Joanną, Anką, Anią, Anczydłem, Anulą, córką-bzdurką. […] W dniu pogrzebu Anki spotkała Broniewskiego na ulicy Maria Iwaszkiewicz. […] „Był wrakiem człowieka. Zapuchnięty od płaczu, pijany, zupełnie załamany” […] Godzinami leżał na tapczanie, z twarzą odwróconą do ściany, wspominał Bartelski. Nie odzywał się do nikogo, czasem tylko prosił, żeby przeczytać mu jakiś wiersz albo fragment dziennika z czasów legionowych. Wtedy na chwilę ożywiał się, coś dodawał, komentował i znów popadał w apatię.

Wiersze, które napisał po jej śmierci, ukazały się w tomiku Anka.

Książkę Mariusza Urbanka kończy wywiad z przybrana córką Broniewskiego, Marią Broniewską-Pijanowską, córką Marii Zarębińskiej. Oto jej wymowny fragment:

- Kiedy myśli pani dziś „Władysław Broniewski”, to myśli pani o ikonie rewolucji, poecie, czy o przybranym ojcu?
- Zawsze myślę o nim bardzo prywatnie. O ciepłym, serdecznym, choć bardzo trudnym w pożyciu człowieku…