niedziela, 14 lutego 2021

                                               Każdy z nas ma dwa domy…

 Olga Tokarczuk

Dom dzienny, dom nocny

    




 Z miłości do literatury pragnę ocalić od zapomnienia kilka ciekawych fragmentów książki. Oto one... 

Fragment pierwszy:

   Potem myłam podłogę w kuchni i nagle pojęłam, co chciała mi powiedzieć Marta. Bo Taki-a-Taki jest jednym z tych ludzi, którzy wyobrażają sobie Boga tak, jakby on stał tam, a oni tu. Taki-a-Taki wszystko widzi na zewnątrz siebie, nawet siebie widzi na zewnątrz siebie, ogląda siebie, jakby oglądał fotografię. Z sobą obcuje tylko w lustrach. Kiedy jest zajęty, kiedy na przykład składa te swoje filigranowe sanie, to w ogóle przestaje dla siebie być, ponieważ myśli o saniach, a nie o sobie. Sam dla siebie nie jest ciekawą rzeczą do myślenia. Dopiero kiedy ubiera się, żeby ruszyć w swoją codzienną pielgrzymkę do Nowej Rudy po paczkę papierosów i tabletki z krzyżykiem, gdy widzi siebie już gotowego w lusterku, wtedy myśli o sobie „on”. Nigdy „ja”. Widzi siebie tylko oczami innych, dlatego tak ważny staje się wygląd […]. Dlatego nawet dla siebie Taki-a-Taki jest na zewnątrz. Nie ma w środku Takiego-a-Takiego nic, co by patrzyło od środka, więc nie ma refleksji.

            Fragment drugi:

   Największym złudzeniem jest krajobraz, bo stałość pejzażu nie istnieje. Pamięta się pejzaż, jakby był obrazem. Pamięć tworzy widokówki, ale w żaden sposób nie rozumie świata. Dlatego pejzaż jest taki podatny na nastroje tych, którzy go oglądają. Człowiek widzi w pejzażu własną wewnętrzną, nietrwałą chwilę. Wszędzie widzi tylko siebie. Koniec.

            Fragment trzeci:

   A przecież słowa i rzeczy tworzą przestrzenie symbiotyczne, jak grzyby i brzozy. Słowa wyrastają na rzeczach i dopiero wtedy są dojrzałe w sens, gotowe do wypowiedzenia, gdy rosną w krajobrazie. Wtedy można się nimi bawić jak dojrzałym jabłkiem, obwąchiwać je i smakować, lizać po wierzchu, a potem z trzaskiem przełamywać na pół i badać wstydliwe soczyste wnętrze. Takie słowa nigdy nie umrą, bo potrafią uruchamiać inne swoje znaczenia, rosnąć w stronę świata; chyba że umrze cały język.  

            Fragment kolejny:

   Jak wygląda świat, kiedy życie staje się tęsknotą? Wygląda papierowo, kruszy się w palcach, rozpada. Każdy ruch przygląda się sobie, każda myśl przygląda się sobie, każde uczucie zaczyna się i nie kończy, i w końcu sam przedmiot tęsknoty robi się papierowy i nierzeczywisty. Tylko tęsknienie jest prawdziwe, uzależnia. Być tam, gdzie się nie jest, mieć to, czego się nie posiada, dotykać kogoś, kto nie istnieje. Ten stan ma naturę falującą i sprzeczną w sobie. Jest kwintesencją życia i jest przeciwko życiu. Przenika przez skórę do mięśni i kości, które zaczynają odtąd istnieć boleśnie. Nie boleć. Istnieć boleśnie – to znaczy, że podstawą ich istnienia był ból. Toteż nie ma od takiej tęsknoty ucieczki. Trzeba by było uciec poza własne ciało, a nawet poza siebie.

            I jeszcze jeden:

Ale za to ocknął się mój słuch, przejął nad ciałem całą kontrolę i ciągnął mnie teraz za sobą. Pełzł po ścianach domu i nadsłuchiwał. […] Zaczęłam słyszeć pierwszy raz w życiu od początku do końca: oddechy śpiących w murach domu stały się szumem, poświstem, który wpada w ludzkie ciała i ożywia te martwe zombiste struktury; ich powieki mlaskały niespokojnie, jak połcie mięsa rzucane na zimną posadzkę; serca im dudniły dźwiękiem, który był cięższy od powietrza i zaraz spływał pod ziemię. Równomiernie, rytmem snu, trzeszczały łóżka. Potem usłyszałam hałas mysich metropolii w ścianach domu – te drobne szybkie skrzyżowania, miejsca czułych spotkań, magazyny żywności. Słyszałam korniki w nogach sosnowego stołu. W kuchni lodówka startowała ogłuszająco do nocnych zamarzniętych lotów. Ćmy łaskotały chłodne nocne przestrzenie. A wszystko to ciął na kawałki histeryczny dzwon kropli spadających z kuchennego kranu. Ogłuszona, odwróciłam się na plecy i popatrzyłam w niebo. Powinno być ciche jak zawsze, ale nie było. Usłyszałam gwizd spadających meteorów i mrożący krew w żyłach szum komety.

            Fragment ostatni:

każdy z nas ma dwa domy – jeden konkretny, umiejscowiony w czasie i w przestrzeni; drugi – nieskończony, bez adresu, bez szans na uwiecznienie w architektonicznych planach. […] [W] obu żyjemy równocześnie.

Każdy z nas ma dwa domy…

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz