Każdy z nas ma dwa domy…
Dom dzienny, dom nocny
Fragment pierwszy:
Potem myłam podłogę w kuchni i nagle
pojęłam, co chciała mi powiedzieć Marta. Bo Taki-a-Taki jest jednym z tych
ludzi, którzy wyobrażają sobie Boga tak, jakby on stał tam, a oni tu.
Taki-a-Taki wszystko widzi na zewnątrz siebie, nawet siebie widzi na zewnątrz
siebie, ogląda siebie, jakby oglądał fotografię. Z sobą obcuje tylko w
lustrach. Kiedy jest zajęty, kiedy na przykład składa te swoje filigranowe
sanie, to w ogóle przestaje dla siebie być, ponieważ myśli o saniach, a nie o
sobie. Sam dla siebie nie jest ciekawą rzeczą do myślenia. Dopiero kiedy ubiera
się, żeby ruszyć w swoją codzienną pielgrzymkę do Nowej Rudy po paczkę
papierosów i tabletki z krzyżykiem, gdy widzi siebie już gotowego w lusterku,
wtedy myśli o sobie „on”. Nigdy „ja”. Widzi siebie tylko oczami innych, dlatego
tak ważny staje się wygląd […]. Dlatego nawet dla siebie Taki-a-Taki jest na
zewnątrz. Nie ma w środku Takiego-a-Takiego nic, co by patrzyło od środka, więc
nie ma refleksji.
Fragment drugi:
Największym złudzeniem jest krajobraz, bo
stałość pejzażu nie istnieje. Pamięta się pejzaż, jakby był obrazem. Pamięć tworzy
widokówki, ale w żaden sposób nie rozumie świata. Dlatego pejzaż jest taki
podatny na nastroje tych, którzy go oglądają. Człowiek widzi w pejzażu własną
wewnętrzną, nietrwałą chwilę. Wszędzie widzi tylko siebie. Koniec.
Fragment trzeci:
A przecież słowa i rzeczy tworzą przestrzenie
symbiotyczne, jak grzyby i brzozy. Słowa wyrastają na rzeczach i dopiero wtedy
są dojrzałe w sens, gotowe do wypowiedzenia, gdy rosną w krajobrazie. Wtedy
można się nimi bawić jak dojrzałym jabłkiem, obwąchiwać je i smakować, lizać po
wierzchu, a potem z trzaskiem przełamywać na pół i badać wstydliwe soczyste
wnętrze. Takie słowa nigdy nie umrą, bo potrafią uruchamiać inne swoje znaczenia,
rosnąć w stronę świata; chyba że umrze cały język.
Fragment kolejny:
Jak wygląda świat, kiedy życie staje się
tęsknotą? Wygląda papierowo, kruszy się w palcach, rozpada. Każdy ruch przygląda
się sobie, każda myśl przygląda się sobie, każde uczucie zaczyna się i nie
kończy, i w końcu sam przedmiot tęsknoty robi się papierowy i nierzeczywisty.
Tylko tęsknienie jest prawdziwe, uzależnia. Być tam, gdzie się nie jest, mieć
to, czego się nie posiada, dotykać kogoś, kto nie istnieje. Ten stan ma naturę
falującą i sprzeczną w sobie. Jest kwintesencją życia i jest przeciwko życiu.
Przenika przez skórę do mięśni i kości, które zaczynają odtąd istnieć boleśnie.
Nie boleć. Istnieć boleśnie – to znaczy, że podstawą ich istnienia był ból. Toteż
nie ma od takiej tęsknoty ucieczki. Trzeba by było uciec poza własne ciało, a
nawet poza siebie.
I jeszcze jeden:
Ale za
to ocknął się mój słuch, przejął nad ciałem całą kontrolę i ciągnął mnie teraz
za sobą. Pełzł po ścianach domu i nadsłuchiwał. […] Zaczęłam słyszeć pierwszy
raz w życiu od początku do końca: oddechy śpiących w murach domu stały się
szumem, poświstem, który wpada w ludzkie ciała i ożywia te martwe zombiste
struktury; ich powieki mlaskały niespokojnie, jak połcie mięsa rzucane na zimną
posadzkę; serca im dudniły dźwiękiem, który był cięższy od powietrza i zaraz
spływał pod ziemię. Równomiernie, rytmem snu, trzeszczały łóżka. Potem
usłyszałam hałas mysich metropolii w ścianach domu – te drobne szybkie
skrzyżowania, miejsca czułych spotkań, magazyny żywności. Słyszałam korniki w
nogach sosnowego stołu. W kuchni lodówka startowała ogłuszająco do nocnych
zamarzniętych lotów. Ćmy łaskotały chłodne nocne przestrzenie. A wszystko to
ciął na kawałki histeryczny dzwon kropli spadających z kuchennego kranu.
Ogłuszona, odwróciłam się na plecy i popatrzyłam w niebo. Powinno być ciche jak
zawsze, ale nie było. Usłyszałam gwizd spadających meteorów i mrożący krew w
żyłach szum komety.
Fragment ostatni:
każdy z
nas ma dwa domy – jeden konkretny, umiejscowiony w czasie i w przestrzeni;
drugi – nieskończony, bez adresu, bez szans na uwiecznienie w
architektonicznych planach. […] [W] obu żyjemy równocześnie.
Każdy z nas ma dwa domy…
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz