Na upalne lato
Dziennik zimowy Paula Austera
Pod bosymi stopami czujesz zimną podłogę, gdy gramolisz się z łóżka i podchodzisz do okna. Masz sześć lat. Na zewnątrz pada śnieg. Gałęzie drzew na tyłach domu zaczynają pokrywać się bielą.
Gdy żar leje się z nieba, wspomnienie śniegu, mrozu, zimnej szyby, za którą widać zastygnięty w bieli świat, może przynieść chwilowe ukojenie. W książce Paula Austera zima jest jednak znakiem odchodzenia, starości, śmierci. Starość - czytamy w Dzienniku - to zima, po której nigdy już nie będzie wiosny:
Wkroczyłeś w zimę swojego życia.
Autobiografia na 222 stronach... Przeszłość plącze się z teraźniejszością. Ale to zupełnie normalne; wspomnienia nie pojawiają się przecież w porządku chronologicznym. Pamięć jest niezwykłą sferą naszej świadomości, uruchamianą przez najróżniejsze impulsy i często wbrew naszym staraniom albo pomimo nich.
Książka Austera poruszyła też moją pamięć. Drugoplanowym bohaterem książki jest NY. Dzięki Austerowi przeniosłam się na ulice Nowego Jorku. Nazwy giną w otchłani pamięci, ale zostają
obrazy, zapachy, smaki… Przenoszę się więc na
ulice Nowego Jorku, śmierdzące rano wymiocinami, ale nieco później - czyste i
pełne zapachów nowych, dziwnych, porywających, na ulice pełne uśmiechów i gwaru
różnych języków.
Pamiętam swoje pierwsze wrażenia z NY - jak bardzo, na szczęście, okazały się inne od wyobrażeń o tym mieście, które wiozłam z Polski. Pamiętam swój strach, że zobaczę miasto betonu, przytłaczających wieżowców, miasto bez zieleni, ze świecącymi z każdego zakątka kiczowatymi neonami, przeniknięte zapachem spalin.
Zobaczyłam jednak miasto niesamowite i czarujące, ze skwerami, które nieoczekiwanie
rozkwitały między ruchliwymi ulicami, z parkami pełnymi maleńkich stolików,
ławek, z ulicami, które zawsze kryły w sobie coś zaskakującego,
pięknego, coś, co przykuwało wzrok i czyniło je wyjątkowymi: z promenadą
przy Hudson River, wokół Downtown, ze starą zabudową Seaport, z Upper East
Side i Upper West Side, wszystkimi niezwykłymi miejscami, w których
można było dobrze zjeść i wypocząć, przysłuchując się jednemu z licznych i
wspaniałych koncertów na żywo, z Chinatown, Little Italy...
Nowy Jork, Nowy Jork...
Zacznij mówić teraz, zanim będzie za późno, i umocnij się nadzieją, że będziesz mówił do chwili, kiedy już nic nie zostanie ci do powiedzenia. Jakkolwiek by było, czas się kończy. Może lepiej zaniechać mówienia i zastanowić się, jakie to uczucie - żyć w danym ciele od pierwszego zapamiętanego dnia aż po moment teraźniejszy.
Kocham Austera i dozuję go sobie ostrożnie, żeby nie skończyć prędko.
OdpowiedzUsuń