poniedziałek, 13 lipca 2020


Co Mariusz Szczygieł napisałby światu przed śmiercią?

Mariusz Szczygieł
Nie ma
    




Autor rozpoczyna książkę kokieteryjnym wpisem:

W tej książce nic nie jest zmyślone.
Gdybym zmyślał, byłaby o wiele ciekawsza.

Od razu pomyślałam: Nie, nie byłaby! Wiedziałam o tym przed lekturą i zdania nie zmieniłam po jej przeczytaniu. Siłą Nie ma jest bazowanie na historiach, które przydarzyły się naprawdę ludziom, którzy naprawdę (powtórzenie celowe) żyli lub – rzadziej – wciąż żyją. Mariusz Szczygieł odmienia nieobecność, brak, niebyt przez wiele przypadków. Jego książka to poruszająca deklinacja nieistnienia… Poruszająca, bo przecież trudno zapomnieć o tym, że nie żyjemy wiecznie. Podobnie jak autor – prawie każdego dnia myślę o śmierci, ale – inaczej niż autor – nie potrafię o niej myśleć naturalnie i z czułością. Zazdroszczę Szczygłowi, że tak potrafi…
Nie jest to lektura dla wszystkich. Na pewno jednak dla tych, którzy oczekują od literatury prawdy doświadczenia, prawdy jednostkowego przeżycia, nienarzucającej się mądrości i dla tych, którzy wiedzą, że życie jest znacznie ciekawsze od fikcji.
Dziękuję autorowi, że wydobył dla mnie z niebytu np. poetkę czeską Violę Fischerową; bez książki Szczygła nie istniałaby-dla-mnie. I siostry Woźnickie… Czy ktoś w ogóle zna ich tragiczny los?
Jesteśmy, żyjemy, istniejemy tu i teraz, a równocześnie nas nie ma, bo nie istniejemy w świadomości wielu, większości, prawie wszystkich... Ale chociaż i tak jesteśmy bez względu na to, kto o naszym życiu wie, za chwilę przecież nas nie będzie… Taki to nasz ludzki wymiar egzystencji uchwycony przez Mariusza Szczygła w książce, którą gorąco polecam!

wtorek, 21 kwietnia 2020


Żyję sobie, jestem poetą,/diabli komu do tego…

 Mariusz Urbanek
Broniewski. Miłość, wódka, polityka
    



Życie Władysława Broniewskiego było niezwykłe, niezwykle tragiczne…
Walczył w Legionach, brał udział w walkach z Armią Czerwoną na terenie Ukrainy, Białorusi i Litwy i w wojnie polsko-bolszewickiej w 1920 r., by za chwilę stać się socjalistą i pisać utwory rewolucyjne, a jeszcze później trafić do więzienia sowieckiego… Dwukrotnie opłakujący śmierć żony, gdyż pierwszy komunikat o jej zgonie okazał się na szczęście pomyłką, ale za chwilę żegnał ją, gdy umierała naprawdę parę lat po wojnie. Nieumiejący wyrwać się z nałogu alkoholowego. Cierpiący po śmierci córki, o której pisał z czułością:
                  
                    Moja córka… Ach! Żadnej kochance
                   nie mówiłem tak siebie do dna
                   jak Ance…

Biografia Broniewskiego napisana przez Mariusza Urbanka to fascynująca lektura!  Przez lata funkcjonował on przecież w powszechnej świadomości jako autor właściwie jednego wiersza pt. Bagnet na broń lub dwóch, bo dorzuca się jeszcze panegiryk o Stalinie. Ci ignoranci, którzy znają tylko te dwa teksty, nazywają poetę komunistą i alkoholikiem i nie chcą wiedzieć o nim nic więcej. Szkoda! Ci, którzy zagłębią się jednak w książkę Urbanka, znajdą wiele niezwykle cennych informacji o życiu poety, wiele anegdot, uroczych lub przykrych wspomnień o Broniewskim. Jest tu na przykład taki fragment: 

W Kujbyszewie Broniewski zetknął się z Józefem Czapskim, malarzem i pisarzem. […]
Czas jakiś mieszkali nawet razem – plus jeszcze ośmiu wojennych rozbitków – w mieszkaniu, którego całe umeblowanie stanowiły żelazne łóżka i parę krzeseł. Inni mieszkańcy kujbyszewskiej „komuny” zwykle już spali, gdy o północy wkraczał doń z hałasem i trzaskiem wracający z brydża albo wódki, a najczęściej z brydża połączonego z wódką, Broniewski. Zapalał wiszącą pod sufitem jedyną w pokoju żarówkę, budząc natychmiast wszystkich współlokatorów. Nie znosił, by ktokolwiek spał, kiedy on wracał, wspominał Czapski. „Na przekleństwa rozbudzonych odpowiadał przekleństwami tak plastycznymi, że przeciwnicy czuli się natychmiast pobici i milkli” – dodał.
Ale jeśli któryś miał nadzieję, że położywszy się wreszcie do łóżka poeta pozwoli kolegom zasnąć, szybko musiał wybić to sobie z głowy. Broniewski właśnie wtedy zaczynał deklamować wiersze. Swoje, ale częściej cudze: Norwida, Słowackiego, Błoka, Majakowskiego. […] Czapski zapamiętał jedną z takich nocy, gdy poetycki festiwal trwał do czwartej rano.

Najbardziej poruszający fragment biografii poety związany jest z historią Marii Zarębińskiej:

Wiadomość o śmierci Marii dotarła do Broniewskiego na początku marca 1945 roku. Dopiero wtedy też dowiedział się, że była w Oświęcimiu. Załamany napisał do córki, że nie wie, czy dostanie jeszcze kiedyś szansę, by znów pokochać kogoś tak głęboko jak ją. […]

                            Ja chcę wdychać warszawskie powietrze,
                            w tym powietrzu jest moja żona,
                            puszczona z dymem po wietrze.
       Powietrze – to ona.

Pisząc to nie wiedział jeszcze, że będzie przeżywał śmierć Marii dwukrotnie. Bo Maria Zarębińska wróciła… Najpierw do żywych, a potem, w czerwcu 1945 roku, z Altenburgu do Polski. […]
Maria wróciła zza grobu, jednak nie na długo. Szybko okazało się, że obozowe przeżycia, praca ponad siły, niedożywienie, choroby (róża na twarzy, świerzb ropny, tyfus plamisty i wielotygodniowa biegunka obozowa) zostawiły śmiertelny ślad. […] Po tyfusie pojawiła się choroba serca, wreszcie lekarze rozpoznali białaczkę. […] Zmarła 5 lipca 1947 roku w klinice Hirslanden. Wioząc ze Szwajcarii urnę z prochami, płakał jak dziecko… […]
                  
                   Czy można się kochać w Umarłej?
                   Można.

[…] O Marii pamiętał do końca.

Drugi, równie tragiczny moment, dotyczy nagłej śmierci córki Joanny w 1954 roku.

Zakochał się w urodzonej 24 listopada 1929 roku córeczce od pierwszego wejrzenia. „Tu się chyba zaczęła Władka największa, najważniejsza w życiu miłość” – pisała Janina Broniewska. Była małą muzą, Joanną, Anką, Anią, Anczydłem, Anulą, córką-bzdurką. […] W dniu pogrzebu Anki spotkała Broniewskiego na ulicy Maria Iwaszkiewicz. […] „Był wrakiem człowieka. Zapuchnięty od płaczu, pijany, zupełnie załamany” […] Godzinami leżał na tapczanie, z twarzą odwróconą do ściany, wspominał Bartelski. Nie odzywał się do nikogo, czasem tylko prosił, żeby przeczytać mu jakiś wiersz albo fragment dziennika z czasów legionowych. Wtedy na chwilę ożywiał się, coś dodawał, komentował i znów popadał w apatię.

Wiersze, które napisał po jej śmierci, ukazały się w tomiku Anka.

Książkę Mariusza Urbanka kończy wywiad z przybrana córką Broniewskiego, Marią Broniewską-Pijanowską, córką Marii Zarębińskiej. Oto jej wymowny fragment:

- Kiedy myśli pani dziś „Władysław Broniewski”, to myśli pani o ikonie rewolucji, poecie, czy o przybranym ojcu?
- Zawsze myślę o nim bardzo prywatnie. O ciepłym, serdecznym, choć bardzo trudnym w pożyciu człowieku…

sobota, 15 lutego 2020


Jeszcze raz iść w świat z siecią na połów dusz,
a raczej jednej człowieczej duszy…

Anna Świrszczyńska
Jeszcze kocham… Zapiski intymne
    



Książka niewątpliwie odważna.
Odważna była poetka: Telimena wyzwolona, baba – walcząca o miłość, domagająca się uznania i dowartościowania fizjologicznych potrzeb kobiety, których nie niwelują społeczne role matki czy żony: Fizjologia to rzecz bardzo ważna… Nie spowija więc wyznań nimbem niejasności i niedookreśleń. Wiemy, co cieszyło i dręczyło poetkę i kto pojawiał się u niej  od  3 V 1969 roku, dnia otwierającego Zapiski:

Wczoraj, dnia 12 maja, przyszedł do mnie Tadeusz [Różewicz] i został moim kochankiem. […] Dzięki Ci, Erosie złocisty, że jeszcze kocham i wzbudzam miłość… […]
Czy jestem rozpustnica? Mam 60 lat… […]
Już nie ma siły, już kończy się moja energia, którą inni podziwiają. Już kapituluję, życie mnie pokonało. Sześćdziesiąt jeden lat, sama, przerażona śmiercią, która nadchodzi. Sama, sama, sama. Bo Józef jest nie-mój. Kocha mnie dzisiaj, zapomni o mnie jutro.

Książkę wypełniają zapiski Anny Świrszczyńskiej, które gromadziła na kartkach wyrwanych z zeszytu lub innych luźnych kartkach złożonych później do teczki z napisem Józef. Niektóre strony – jeśli wierzyć redaktorce tomu, Wioletcie Bojdzie – zapisane były rozedrganymi literami. Kronika miłości kończy się 20 października 1971 r.
Nie jest to tekst skandalizujący! Jest zachwycający, bo prawdziwy i ludzki. A wszyscy zaszokowani odwagą poetki powinni przemyśleć i zrozumieć jej słowa, które zacytowano w Zakończeniu:

Poezja to rzecz przede wszystkim irracjonalna i nie da się jej ugryźć samym intelektem. Materię poezji stanowią głównie uczucia i wzruszenia, toteż krytyk powinien mieć w tej dziedzinie wiedzę przynajmniej taką jak poeta. Wiedzy tej jednak, jak wiadomo, nie da się nabyć przez studiowanie naukowej literatury. Zyskujemy ją jedynie drogą introspekcji, osobistego wewnętrznego doświadczenia i intuicji. Krytyk, który nigdy nie przeżył śmiertelnej trwogi ani ekstazy szczęścia i który nie ma wrodzonej wyobraźni emocjonalnej, nie zrozumie wiersza opisującego te stany.

Warto również przeczytać tekst Anny Marchewki Prywatne jest polityczne („Znak”, nr 775), w którym literaturoznawczyni odnosi się i do poezji Anny Świrszczyńskiej, i do uwag redaktorki wydanej książki!


Gdy pada czytelnik

Djuna Barnes
Ostępy nocy
    



Książka amerykańskiej pisarki rozczarowała… Szumne komentarze z okładki mają się nijak do treści. Choć myślę, że dla tych, którzy lubią dziwne i pokręcone powieści, może to być ciekawa czy ambitna lektura. Mnie zmęczyła i znudziła. Padłam, odpadłam.
Trudno, bywa i tak. 
I żadnego słowa więcej.