sobota, 18 października 2014

Gombrowiczowskie "Sein und Zeit"

To, co intymne...
O Kronosie Witolda Gombrowicza


Zapiski na pożółkłych kartkach papieru Banco Polaco, intymny dziennik, który jako jedyny na wypadek pożaru miał być przez Ritę – towarzyszkę Gombrowicza – ratowany, jest lekturą poruszającą. Czym jest życie człowieka? Co po nas zostaje? Jak najlepiej przeżyć swoje życie? Żyć czy pisać? A jak chwytać mijający czas? Jak wyssać z niego całą treść, istotę, smak? Intensywniej żyć czy intensywniej pisać? 

W intymnym dzienniku Gombrowicza znajdziemy wiele faktów, codziennych trywialnych czynności, szczęśliwych zbiegów okoliczności, mniej szczęśliwych zdarzeń, kronikę powstawania kolejnych książek, nazwisk przyjaciół, znajomych, nieznajomych, nieprzyjaciół, miejsc, w które został rzucony. Właściwie żadnych przemyśleń, głębszych refleksji - fizyczna strona życia, najbardziej nawet wstydliwe jej odsłony. Lapidarne wpisy odarte z emocji mają wielką siłę rażenia. W życiu nie ma nic więcej poza życiem – jak powiedziałby Leśmian.  N i c   w i ę c e j … A więc żyjmy aż po kres mogiły!

Początek pracy przypada na rok 1952, ale przeszłość Gombrowicz odtwarzał, przypominał sobie. Rozpoczyna swe notatki od momentu poczęcia, na 9 miesięcy przed narodzinami, w XII 1903 roku, nie dopisując przy dacie nic. Następna jest datą jego narodzin: 4 VIII 1904 rok. Ostatnie zapisy pochodzą z wiosny 1969: Kłopoty z dietą. Monotonia. Nuda. Nic. […] Ze mną coraz gorzej. […] nic nie robię, słabość. Gombrowicz umiera 24 lipca 1969 roku.

Witold Gombrowicz i Kronos. To jedyne możliwe połączenie bycia i czasu, bycia konkretnego człowieka w konkretnym czasie od poczęcia po jego śmierć. To jedyna możliwa filozofia „niepremedytowana”, jedyna filozofia konkretna – Gombrowiczowskie Sein und Zeit.

piątek, 29 sierpnia 2014

Nigdy od ciebie, miasto, nie mogłem odjechać...



W Wilnie

Miłosza, Gałczyńskiego, Mickiewicza, Słowackiego, Kraszewskiego…

W Wilnie, przy wąskiej uliczce odchodzącej od Pilies, można znaleźć niezwykły mur z tabliczkami upamiętniającymi pisarzy i poetów związanych z tym miastem. 



Jest tu, między innymi, tabliczka Gałczyńskiego…



i Miłosza…


Duch poezji unosi się nad miastem. Takiego uroku, magii, nie ma nawet Kraków. Ciche, wąskie zaułki szepczą wiersze umarłych poetów…

Byli, minęli… Poezja została i miasto...

Z Elegii wileńskich

Jest tajemnicze Wilno, pomarańczowo-zielone,
zwłaszcza wieczorem, gdy siedzisz jakby w butelce od piwa.
Drzemią budowle baroku, a w nich jak w szafach przezacnych
świeczniki zdradliwych kształtów, ballady, zmarłe perfumy...

I mosty są: Zwierzyniecki, Zielony, skąd magik Bosko
wzniósł się na oczach cesarza w północnych mgieł nostalgiczność.
I mostki ponad Wilenką z balustradami w trytony,
gdzie skoczyć do wody na łeb to tylko romantyczność.

Żydzi z ulicy Gaona, ze Szklanej, z Mylnej, z Podwójnej
żyją z NAPRAWY LALEK I ZALEWANIA KALOSZY,
okiem czerwonym jak koral szukają znaków na chmurach,
smażą śledzie i wierzą w nadejście Goga-Magoga.

Miasto młodości

Przystojniej byłoby nie żyć. A żyć nie jest przystojnie,
Powiada ten, kto wrócił po bardzo wielu latach
Do miasta swojej młodości. Nie było nikogo
Z tych, którzy kiedyś chodzili tymi ulicami,
I teraz nic nie mieli oprócz jego oczu.
Potykając się, szedł i patrzył zamiast nich
Na światło, które kochali, na bzy, które znów kwitły.
Jego nogi, bądź co bądź, były doskonalsze
Niż nogi bez istnienia. Płuca wdychały powietrze
Jak zwykle u żywych, serce biło
Zdumiewając, że bije. W ciele teraz biegła
Ich krew, jego arterie żywiły ich tlenem.
W sobie czuł ich wątroby, trzustki i jelita.
Męskość i żeńskość, minione, w nim się spotykały,
I każdy wstyd, każdy smutek, każda miłość.
Jeżeli nam dostępne rozumienie,
Myślał, to w jednej współczującej chwili,
Kiedy co mnie od nich oddzielało, ginie,
I deszcz kropel z kiści bzu sypie się na twarz
Jego, jej i moją równocześnie.

                                   

niedziela, 6 lipca 2014

Ignacy Karpowicz "Balladyny i romanse"



Eksplozja literatury!!!

Mieszanka wybuchowa : Balladyna, Hermes, Afrodyta, Jezus, Nike, Lucyfer, Olga, Janek, Anka i in.


Jakaż radość! Jakież odkrycie! Gdy po przeczytaniu Wszystkiego – no, dobrze:   
w s z y s t k i e g o ,  c o  w a r t o  p r z e c z y t a ć  – odkrywa się książkę, która wciąga bez reszty, która zaskakuje oryginalnością, pomysłowością, wolnością, frywolnością, językiem, który, choć tak dobrze mi znany, sprawia, że otwieram oczy w zachwycie (i zazdrości – że można aż tak!), która przywraca mi wiarę w polskich pisarzy i młodą polską literaturę. Powtarzałam sobie tysiąc razy: „Nie wolno się zrażać! Nie wolno się zrażać!” Ale ileż razy można wydawać pieniądze na dziełka, które powinny trafić na podpałkę do pieca, którego nie mam. Nadszedł jednak czas nagrody.

Czytałam Balladyny i romanse w zachwycie, a zachwyt jest niemy, więc nie dodam nic więcej, poza jednym, że książkę tę  t r z e b a   p r z e c z y t a ć !!!


niedziela, 29 czerwca 2014

Na marginesie twórczości Witolda Gombrowicza



Za co kocham Gombrowicza…

Za wiele rzeczy:
1)      Za genialną ripostę  do Heideggerowskiego Bycia i czasu:
 
Trudno i darmo. Nie da się. Jest niepodobieństwem podjąć wszystkie wymogi Dasein’u a zarazem pić kawę z rogalikami na podwieczorek. [W. Gombrowicz, Dziennik 1953-1956, Kraków 1988, s. 292]
 
W tych 3 zdaniach wyraził wszystko – wbił ostrze i rozsadził żmudnie budowany przez prawie 600 stron (!) (okupiony – jak utrzymują biografowie wielkiego filozofa –  wieloma niestrawnościami i zatwardzeniami) wywód Martina Heideggera.

2)     Za wyostrzony zmysł krytyczny wobec rzeczywistości, którą budujemy i w której tkwimy, wobec relacji międzyludzkich, które potrafią nas nieoczekiwanie spętać, osaczyć, pozbawić zdrowego rozsądku, trzeźwego myślenia.
Choć, z drugiej strony, także za świadomość, że człowiek  z a w s z e  przebywa w „żywiole międzyludzkiego”:
…trudno jest mówić o jakiejś określonej, statycznej istocie ludzkiej, a raczej wchodzą w grę „międzyludzkie” napięcia i nasilenia, które nas – ludzi – wyznaczają i określają. […] ten żywioł międzyludzkiego stwarzania jest najgwałtowniejszy, i, będąc ludzkim, jest zarazem nieludzkim i nadludzkim…

3)     Za przenikliwość wobec języka, za przyłapywanie go na gorącym uczynku, gdy zabija nasze myślenie frazesami, formułkami bezmyślnie powtarzanymi, gdy oczarowuje nas pięknymi, ale pustymi ozdobnikami, biorąc nas w niewolę.
Gombrowiczowi genialnie udało się pokazać, jak człowiek wpada w pułapkę słów, staje się więźniem języka i więźniem sytuacji komunikacyjnej, gdyż słowa wytwarzają rzeczywistość, w której będziemy żyć. Myliłby się jednak ten, kto by myślał, że z wiezienia tego można się wydostać. Nie można. Co można, to jak najlepiej się w nim urządzić (czyli nauczyć się nim jak najlepiej władać). Milczenie nie jest wyjściem z sytuacji. Co się dzieje z tymi, którzy milczą? Giną, jak Iwona, księżniczka Burgunda:  
Głupio mówię,  / Ale wy mądrze mnie słuchacie / i dlatego mądry się staję. […]
Nie. Nikt z nikim nie może zwyczajnie mówić. / Daremnie wydzierasz się z siebie do mnie, a ja do ciebie. / Na darmo chciałbym wydrzeć się z siebie do was. / Tak, jestem uwięziony…
4)  Za wypowiedzi o sztuce, pisaniu, które ma być uwodzeniem, ale i przechytrzaniem języka o osobowości, która artystę tworzy, o konieczności umieszczenia się na pograniczu życia i sztuki, bo tylko tak można być naprawdę twórczym:
A zatem pisarz musi dbać nie tylko o język, ale – przede wszystkim – o znalezienie właściwego stosunku do języka. Właściwego, to znaczy, o ile się da, niekrępującego. Kiepski to stylista, który pozwoli łapać się za słówka. […] Stylista współczesny musi mieć wyczucie języka jako czegoś nieskończonego i w ruchu, nie dającego się opanować. […] Odniesie się do słowa nieufnie, jak do czegoś co mu się wymyka. To rozluźnienie związku pisarza ze słowem zapewnia większą śmiałość w użyciu słów.
Najważniejsze aby nadmiar teorii, zbyt przemądrzałe podejście do stylu nie odebrały słowu jego skuteczności w praktyce, w życiu. Wszak sztuka dzieje się między żywymi, konkretnymi ludźmi…
[…]
Rabelais nie miał pojęcia o tym, czy jest „historyczny” czy „ponad-historyczny”. Nie zamierzał uprawiać „pisarstwa absolutnego” ani hołdować „czystej sztuce”, ani też – na odwrót – wypowiadać swej epoki, w ogóle nic nie zamierzał ponieważ pisał, jak dziecko załatwia się pod krzakiem, aby sobie ulżyć. Uderzał w to, co go rozjuszało; zwalczał, co stawało mu na drodze; i pisał dla rozkoszy – własnej i cudzej – pisał, co mu podchodziło pod pióro.
Niemniej Rabelais wypowiedział swoją epokę […] wypowiadając siebie z najpełniejszą swobodą, wypowiedział zarazem wieczną istotę swej ludzkości i siebie.   

5)     Za głęboki humanizm, wyrażający się w trosce o to, by w coraz bardziej abstrakcyjnym świecie nie przestało się rozlegać ludzkie słowo, słowo pojedynczego człowieka oraz w trosce o wydobywanie człowieka z wszelkich rzeczywistości wtórnych, które uniemożliwiają człowiekowi bycie sobą:

Książki moje nie mają wam powiedzieć: bądź kim jesteś, ale – udajesz, że jesteś kim jesteś […]

6) Za bezkompromisowe wydzieranie literatury profesorom, za krytykę polonistek (choć sama jestem jedną z nich).

7)     Za humor! Za to, że czytając jego dzieła, zaśmiewam się do łez.

8)    Za słowa o czytaniu:

Czytać to nie mniej twórcze, niż pisać! […] Minął czas czytania zwykłego.



9)   Za koncentrowaniu się na „ja”, czego nie należy łączyć z prosto rozumianym egoizmem, ponieważ koncentrowanie na „ja” staje się zadaniem i wyzwaniem dla każdego człowieka, zadaniem sokratejskim: poznaj samego siebie!

Po co? Bo tylko tak możemy coś osiągnąć, możemy stać się lepszymi – bo samoświadomymi – ludźmi. Jest to jednak zadanie na całe życie:


Chcesz wiedzieć kim jesteś? Nie pytaj. Działaj. Działanie cię określi, ustali. (...) Ale działać musisz jako «ja»,  jako jednostka, bo tylko własnych potrzeb, skłonności, namiętności, konieczności możesz być pewny. Tylko takie działanie jest bezpośrednie, jest prawdziwym wydobywaniem siebie z chaosu, autostwarzaniem. Reszta – czyż to nie recytowanie, wypełnianie schematów, tandeta, kicz? (...)
Być kimś, to dowiadywać się nieustannie kim się jest, a nie – wiedzieć z góry.

10)  Za prawdziwą, aczkolwiek smutną – niestety – diagnozę polskiej literatury, która jest – według Gombrowicza – nijaka, bo tkwi na klęczkach przed Pięknem, Dobrem, Sztuką, daleka od żywego człowieka, skapcaniała:

Kiedyż położymy kres tyranii chochołów abstrakcji, aby ujrzeć na nowo świat konkretny? […] trzeba uważać, aby życie nie przetworzyło się nam pod piórem w politykę – albo w filozofię, albo w estetykę. […] Domagam się twórczości naturalnej, takiej, która jest niepremedytowanym urzeczywistnieniem się człowieka.