czwartek, 19 lipca 2018


O mieście, które nie stoi po stronie swoich mieszkańców…

Joanna Czeczott
Petersburg. Miasto snu

                                      (6. Książka oparta na faktach.)


    
Rozpoczynałam lekturę pełna ekscytacji. Lubię miasta, ich rytm, pęd, kamienne życie, oazy ciszy pojawiające się niespodziewanie za rogiem ulic, na tyłach kamienic. Labirynty dróg, chodników, linie załamujące się w wielu miejscach, krzywizny, wypukłości, ciekawie odbijające się światło w tysiącach szyb…
Byłam ciekawa, jaki jest dzisiejszy Petersburg, co dostrzegło uważne oko reporterki? Wiedziałam, że zadanie nie jest łatwe. Trudno opisać miasto w jego poszczególności, a zarazem zbudować jego całościowy obraz.
Książka Joanny Czeczott nie zaspokoiła w wystarczającym stopniu mojej ciekawości. Byłam nawet nieco rozczarowana, gdyż współczesność przedziera się zaledwie w kilku miejscach przez rozbudowane rozdziały o początkach miasta, rewolucji październikowej, terrorze lat 30. czy oblężeniu w latach 40… To książka o Petersburgu z poprzednich wieków. A ja mam głód poznania miasta teraźniejszego: jego wyjątkowych miejsc, ludzi. Chciałam dowiedzieć się czegoś o smakach, zapachach, kolorach dzisiejszego Petersburga. Dlatego rozdziały opowiadające o ludziach podziemia (sprzedających różne produkty w metrze), o środowisku LGBT czy o dzieciach rosyjskich milionerów uważam za najciekawsze.   
Oczywiście autorka nie jest niczemu winna – to ja miałam bardzo sprecyzowane (a przecież niczym nieuzasadnione) oczekiwania wobec tej książki. Polecam ją więc gorąco, bo historię warto sobie od czasu do czasu przypominać, a została ona tutaj opowiedziana w sposób mistrzowski, często słowami świadków wydarzeń!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz