O
mieście, które nie stoi po stronie swoich mieszkańców…
Joanna
Czeczott
Petersburg. Miasto snu
(6. Książka
oparta na faktach.)
Rozpoczynałam
lekturę pełna ekscytacji. Lubię miasta, ich rytm, pęd, kamienne życie, oazy
ciszy pojawiające się niespodziewanie za rogiem ulic, na tyłach kamienic.
Labirynty dróg, chodników, linie załamujące się w wielu miejscach, krzywizny, wypukłości,
ciekawie odbijające się światło w tysiącach szyb…
Byłam
ciekawa, jaki jest dzisiejszy Petersburg, co dostrzegło uważne oko reporterki?
Wiedziałam, że zadanie nie jest łatwe. Trudno opisać miasto w jego
poszczególności, a zarazem zbudować jego całościowy obraz.
Książka
Joanny Czeczott nie zaspokoiła w wystarczającym stopniu mojej ciekawości. Byłam
nawet nieco rozczarowana, gdyż współczesność przedziera się zaledwie w kilku miejscach
przez rozbudowane rozdziały o początkach miasta, rewolucji październikowej,
terrorze lat 30. czy oblężeniu w latach 40… To książka o Petersburgu z
poprzednich wieków. A ja mam głód poznania miasta teraźniejszego: jego wyjątkowych
miejsc, ludzi. Chciałam dowiedzieć się czegoś o smakach, zapachach, kolorach dzisiejszego
Petersburga. Dlatego rozdziały opowiadające o ludziach podziemia (sprzedających
różne produkty w metrze), o środowisku LGBT czy o dzieciach rosyjskich
milionerów uważam za najciekawsze.
Oczywiście
autorka nie jest niczemu winna – to ja miałam bardzo sprecyzowane (a przecież niczym
nieuzasadnione) oczekiwania wobec tej książki. Polecam ją więc gorąco, bo historię
warto sobie od czasu do czasu przypominać, a została ona tutaj opowiedziana w
sposób mistrzowski, często słowami świadków wydarzeń!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz