sobota, 12 sierpnia 2023

 

Czas na Prawiek


Olga Tokarczuk

Prawiek i inne czasy

    

 

Ciekawe jest to, że Prawiek musiał poczekać na odpowiedni moment, bym mogła się nim zachwycić. Pierwsze podejście zakończyło się odrzuceniem książki na boczną półkę na potem. Ale gdy wzięłam ją do ręki po raz drugi, nie mogłam się od niej oderwać. Jest to bowiem najbrutalniejsza książka o życiu, jaką znam, o bezwzględności przemijania, okrucieństwie śmierci, biologizmie, fizyczności, naszej człowieczej zwierzęcości. A także o mirażach, złudzeniach, pustce, samotności i bólu. I o czasie…

Ludzie myślą, że żyją bardziej intensywnie niż zwierzęta, niż rośliny, a tym bardziej – niż rzeczy. Zwierzęta przeczuwają, że żyją bardziej intensywnie niż rośliny i rzeczy. Rośliny śnią, że żyją bardziej intensywnie niż rzeczy. A rzeczy trwają, i to trwanie jest bardziej życiem niż cokolwiek innego.

Czasem zwierząt jest zawsze teraźniejszość. Lalka to ruda, kudłata suka. Ma brązowe oczy, które czasem świecą na czerwono. Lalka najbardziej kocha Misię […]. Lalka nie myśli tak, jak myśli Misia czy inny człowiek. W tym sensie między Lalką a Misią istnieje przepaść. Do myślenia bowiem potrzebne jest połykanie czasu, uwewnętrznianie przeszłości, teraźniejszości, przyszłości i ich ciągłych przemian. Czas pracuje wewnątrz ludzkiego umysłu. Nie ma go nigdzie na zewnątrz. W małym psim mózgu Lalki nie ma takiej bruzdy, takiego narządu, który filtrowałby przepływ czasu. Lalka mieszka więc w teraźniejszości. Dlatego kiedy Misia ubiera się i wychodzi, Lalce się wydaje, że odchodzi ona na zawsze. Na zawsze co niedziela idzie do kościoła. Na zawsze schodzi do piwnicy po ziemniaki. […] Smutek Lalki jest wtedy bezgraniczny, suka kładzie pysk na ziemi i cierpi.

Człowiek zaprzęga w swoje cierpienie czas. Cierpi z powodu przeszłości i rozciąga cierpienie w przyszłość. W ten sposób tworzy rozpacz. Lalka cierpi tylko tu i teraz.

Ludzkie myślenie jest nierozerwalnie związane z połykaniem czasu. Jest to rodzaj dławienia się.    

 

Jest tu także wiele metafizyki – czystej i nieskażonej, która wydaje się, że unika akademickiemu dyskursowi filozoficznemu oraz zalotnej duchowości gdzieś z pogranicza ludowości i poetyckości…

W Prawieku, jak wszędzie na świecie, są miejsca, gdzie materia tworzy się sama, sama powstaje z niczego. Zawsze są to tylko małe grudki rzeczywistości, nieistotne dla całości, a przez to niezagrażające równowadze świata. […]

I oczywiście istnieje w Prawieku, jak wszędzie na świecie, miejsce, gdzie rzeczywistość zwija się, uchodzi ze świata jak powietrze z balonu. Pojawiło się na polach za górą zaraz po wojnie i od tej pory powiększa się coraz wyraźniej. W ziemi zrobił się lej, który ściąga w dół, nie wiadomo dokąd, żółty piach, kępki traw i polne kamienie.

 

Nie ma tu na koniec pocieszenia i optymistycznego przesłania. Być może jest rada, z której nie trzeba skorzystać: 

świat nie jest człowiekowi przyjazny, i jedyne, co da się zrobić, to znaleźć dla siebie i bliskich muszlę i tam trwać aż do uwolnienia…

niedziela, 14 lutego 2021

                                               Każdy z nas ma dwa domy…

 Olga Tokarczuk

Dom dzienny, dom nocny

    




 Z miłości do literatury pragnę ocalić od zapomnienia kilka ciekawych fragmentów książki. Oto one... 

Fragment pierwszy:

   Potem myłam podłogę w kuchni i nagle pojęłam, co chciała mi powiedzieć Marta. Bo Taki-a-Taki jest jednym z tych ludzi, którzy wyobrażają sobie Boga tak, jakby on stał tam, a oni tu. Taki-a-Taki wszystko widzi na zewnątrz siebie, nawet siebie widzi na zewnątrz siebie, ogląda siebie, jakby oglądał fotografię. Z sobą obcuje tylko w lustrach. Kiedy jest zajęty, kiedy na przykład składa te swoje filigranowe sanie, to w ogóle przestaje dla siebie być, ponieważ myśli o saniach, a nie o sobie. Sam dla siebie nie jest ciekawą rzeczą do myślenia. Dopiero kiedy ubiera się, żeby ruszyć w swoją codzienną pielgrzymkę do Nowej Rudy po paczkę papierosów i tabletki z krzyżykiem, gdy widzi siebie już gotowego w lusterku, wtedy myśli o sobie „on”. Nigdy „ja”. Widzi siebie tylko oczami innych, dlatego tak ważny staje się wygląd […]. Dlatego nawet dla siebie Taki-a-Taki jest na zewnątrz. Nie ma w środku Takiego-a-Takiego nic, co by patrzyło od środka, więc nie ma refleksji.

            Fragment drugi:

   Największym złudzeniem jest krajobraz, bo stałość pejzażu nie istnieje. Pamięta się pejzaż, jakby był obrazem. Pamięć tworzy widokówki, ale w żaden sposób nie rozumie świata. Dlatego pejzaż jest taki podatny na nastroje tych, którzy go oglądają. Człowiek widzi w pejzażu własną wewnętrzną, nietrwałą chwilę. Wszędzie widzi tylko siebie. Koniec.

            Fragment trzeci:

   A przecież słowa i rzeczy tworzą przestrzenie symbiotyczne, jak grzyby i brzozy. Słowa wyrastają na rzeczach i dopiero wtedy są dojrzałe w sens, gotowe do wypowiedzenia, gdy rosną w krajobrazie. Wtedy można się nimi bawić jak dojrzałym jabłkiem, obwąchiwać je i smakować, lizać po wierzchu, a potem z trzaskiem przełamywać na pół i badać wstydliwe soczyste wnętrze. Takie słowa nigdy nie umrą, bo potrafią uruchamiać inne swoje znaczenia, rosnąć w stronę świata; chyba że umrze cały język.  

            Fragment kolejny:

   Jak wygląda świat, kiedy życie staje się tęsknotą? Wygląda papierowo, kruszy się w palcach, rozpada. Każdy ruch przygląda się sobie, każda myśl przygląda się sobie, każde uczucie zaczyna się i nie kończy, i w końcu sam przedmiot tęsknoty robi się papierowy i nierzeczywisty. Tylko tęsknienie jest prawdziwe, uzależnia. Być tam, gdzie się nie jest, mieć to, czego się nie posiada, dotykać kogoś, kto nie istnieje. Ten stan ma naturę falującą i sprzeczną w sobie. Jest kwintesencją życia i jest przeciwko życiu. Przenika przez skórę do mięśni i kości, które zaczynają odtąd istnieć boleśnie. Nie boleć. Istnieć boleśnie – to znaczy, że podstawą ich istnienia był ból. Toteż nie ma od takiej tęsknoty ucieczki. Trzeba by było uciec poza własne ciało, a nawet poza siebie.

            I jeszcze jeden:

Ale za to ocknął się mój słuch, przejął nad ciałem całą kontrolę i ciągnął mnie teraz za sobą. Pełzł po ścianach domu i nadsłuchiwał. […] Zaczęłam słyszeć pierwszy raz w życiu od początku do końca: oddechy śpiących w murach domu stały się szumem, poświstem, który wpada w ludzkie ciała i ożywia te martwe zombiste struktury; ich powieki mlaskały niespokojnie, jak połcie mięsa rzucane na zimną posadzkę; serca im dudniły dźwiękiem, który był cięższy od powietrza i zaraz spływał pod ziemię. Równomiernie, rytmem snu, trzeszczały łóżka. Potem usłyszałam hałas mysich metropolii w ścianach domu – te drobne szybkie skrzyżowania, miejsca czułych spotkań, magazyny żywności. Słyszałam korniki w nogach sosnowego stołu. W kuchni lodówka startowała ogłuszająco do nocnych zamarzniętych lotów. Ćmy łaskotały chłodne nocne przestrzenie. A wszystko to ciął na kawałki histeryczny dzwon kropli spadających z kuchennego kranu. Ogłuszona, odwróciłam się na plecy i popatrzyłam w niebo. Powinno być ciche jak zawsze, ale nie było. Usłyszałam gwizd spadających meteorów i mrożący krew w żyłach szum komety.

            Fragment ostatni:

każdy z nas ma dwa domy – jeden konkretny, umiejscowiony w czasie i w przestrzeni; drugi – nieskończony, bez adresu, bez szans na uwiecznienie w architektonicznych planach. […] [W] obu żyjemy równocześnie.

Każdy z nas ma dwa domy…

wtorek, 12 stycznia 2021

 O życiu zapisanym w synapsach

 Hanna Krall

Synapsy Marii H.


    


Kolejna znakomita książka Hanny Krall. Tylko niewielu udaje się oddać tragizm i piękno ludzkiej jednostkowości i przypadkowości. Uwielbiam oszczędność formy (tak typową dla pisarki) przy jednoczesnym nasyceniu opowieści detalami i szczegółami – w tym przypadku pochodzącymi głównie z życia tytułowej Marii H. – szczegółami bez znaczenia, a jednak znaczącymi, bo zapisanymi w ludzkiej pamięci, a przecież mamy tylko ją. Jesteśmy bowiem naszą pamięcią...

Piękna, mądra proza.  

 Baśń tylko dla dorosłych…

Radek Rak

Baśń o wężowym sercu

albo wtóre słowo o Jakóbie Szeli 



 

Radek Rak ma fantazję! Książka Baśń o wężowym sercu albo wtóre słowo o Jakóbie Szeli nie jest – uwaga! – lekką historią, piękną baśnią, którą można dać do czytania dzieciom. Oj, nie! Ale jest to książka niesamowita, oryginalna i dawno czegoś tak niezwykłego nie czytałam! Od razu też przyznam, że nie gustuję w tego typu opowieściach, w których historia splata się z legendą, baśnią, a kultura wysoka z popularną (czy ludową). Wszystko to razem tworzy jednak splot niebywale intrygujący. Dlatego się zachwycam! Dlatego będę gorąco polecać prozę nagrodzoną przez jury Nagrody Literackiej Nike w 2020 roku.

Ciekawa narracja, ciekawy język, wyobraźnia przebijająca najlepszych twórców dzieł fantasy. I ironia, którą uwielbiam. Podoba mi się także językowe szaleństwo autora, używanie nieczęstych form: złapała się za głowę i zajezusmariowała w głos. Warstwa językowa naprawdę uwodzi! Powtórzę: w polskiej literaturze to jedno z najoryginalniejszych dzieł ostatnich lat. Warto po nie sięgnąć!

sobota, 9 stycznia 2021

 Dłuuuuga podróż!

Olga Tokarczuk

Księgi Jakubowe…

    


 

Tak, była to długa podróż. Długa, lecz nie wielka, choć na taką miałam nadzieję (zapowiadał ją przecież podtytuł: Wielka podróż przez siedem języków i trzy duże religie, nie licząc tych mniejszych…)

Zgadzam się z pisarką, że:

historia jest nieustanną próbą zrozumienia tego, co się wydarzyło, i tego, co się mogło wydarzyć.

Coraz częściej łapię się na tym, że wolę słuchać Olgi Tokarczuk mówiącej o literaturze, świecie, napisanych przez nią książkach, niż je czytać. I jest to dla mnie naprawdę smutna konkluzja.

Księgi Jakubowe są ciekawie wydane. Odwrotne oznaczenie stron,  podział całości, zapiski na marginesach, powtarzane ostatnie wyrazy z poprzednich stron na następnych, ciekawe grafiki – wszystko razem pięknie współgra z intrygującą historią Jakuba Franka, który po przyjęciu chrztu ogłosił się mesjaszem i który zebrał wokół siebie grupę wiernych wyznawców harcujących z nim, że aż miło! Druga połowa XVIII wieku jest tłem dla opisywanych wydarzeń i jak to czasem bywa z tłem – miejscami jest rozmyte, choć pewne elementy przykuwają wzrok i uwagę na dłużej.

Zdarzają się zatem piękne fragmenty i myśli wyrażone w niezwykły sposób, na przykład ta (ta myśl czy ten fragment):

Śpiewają przy tym długie, melancholijne pieśni, których słowa tak się już sfilcowały od wiecznego międlenia w bezzębnych ustach, że stały się nierozpoznawalne.

I kilka innych…   

poniedziałek, 13 lipca 2020


Co Mariusz Szczygieł napisałby światu przed śmiercią?

Mariusz Szczygieł
Nie ma
    




Autor rozpoczyna książkę kokieteryjnym wpisem:

W tej książce nic nie jest zmyślone.
Gdybym zmyślał, byłaby o wiele ciekawsza.

Od razu pomyślałam: Nie, nie byłaby! Wiedziałam o tym przed lekturą i zdania nie zmieniłam po jej przeczytaniu. Siłą Nie ma jest bazowanie na historiach, które przydarzyły się naprawdę ludziom, którzy naprawdę (powtórzenie celowe) żyli lub – rzadziej – wciąż żyją. Mariusz Szczygieł odmienia nieobecność, brak, niebyt przez wiele przypadków. Jego książka to poruszająca deklinacja nieistnienia… Poruszająca, bo przecież trudno zapomnieć o tym, że nie żyjemy wiecznie. Podobnie jak autor – prawie każdego dnia myślę o śmierci, ale – inaczej niż autor – nie potrafię o niej myśleć naturalnie i z czułością. Zazdroszczę Szczygłowi, że tak potrafi…
Nie jest to lektura dla wszystkich. Na pewno jednak dla tych, którzy oczekują od literatury prawdy doświadczenia, prawdy jednostkowego przeżycia, nienarzucającej się mądrości i dla tych, którzy wiedzą, że życie jest znacznie ciekawsze od fikcji.
Dziękuję autorowi, że wydobył dla mnie z niebytu np. poetkę czeską Violę Fischerową; bez książki Szczygła nie istniałaby-dla-mnie. I siostry Woźnickie… Czy ktoś w ogóle zna ich tragiczny los?
Jesteśmy, żyjemy, istniejemy tu i teraz, a równocześnie nas nie ma, bo nie istniejemy w świadomości wielu, większości, prawie wszystkich... Ale chociaż i tak jesteśmy bez względu na to, kto o naszym życiu wie, za chwilę przecież nas nie będzie… Taki to nasz ludzki wymiar egzystencji uchwycony przez Mariusza Szczygła w książce, którą gorąco polecam!

wtorek, 21 kwietnia 2020


Żyję sobie, jestem poetą,/diabli komu do tego…

 Mariusz Urbanek
Broniewski. Miłość, wódka, polityka
    



Życie Władysława Broniewskiego było niezwykłe, niezwykle tragiczne…
Walczył w Legionach, brał udział w walkach z Armią Czerwoną na terenie Ukrainy, Białorusi i Litwy i w wojnie polsko-bolszewickiej w 1920 r., by za chwilę stać się socjalistą i pisać utwory rewolucyjne, a jeszcze później trafić do więzienia sowieckiego… Dwukrotnie opłakujący śmierć żony, gdyż pierwszy komunikat o jej zgonie okazał się na szczęście pomyłką, ale za chwilę żegnał ją, gdy umierała naprawdę parę lat po wojnie. Nieumiejący wyrwać się z nałogu alkoholowego. Cierpiący po śmierci córki, o której pisał z czułością:
                  
                    Moja córka… Ach! Żadnej kochance
                   nie mówiłem tak siebie do dna
                   jak Ance…

Biografia Broniewskiego napisana przez Mariusza Urbanka to fascynująca lektura!  Przez lata funkcjonował on przecież w powszechnej świadomości jako autor właściwie jednego wiersza pt. Bagnet na broń lub dwóch, bo dorzuca się jeszcze panegiryk o Stalinie. Ci ignoranci, którzy znają tylko te dwa teksty, nazywają poetę komunistą i alkoholikiem i nie chcą wiedzieć o nim nic więcej. Szkoda! Ci, którzy zagłębią się jednak w książkę Urbanka, znajdą wiele niezwykle cennych informacji o życiu poety, wiele anegdot, uroczych lub przykrych wspomnień o Broniewskim. Jest tu na przykład taki fragment: 

W Kujbyszewie Broniewski zetknął się z Józefem Czapskim, malarzem i pisarzem. […]
Czas jakiś mieszkali nawet razem – plus jeszcze ośmiu wojennych rozbitków – w mieszkaniu, którego całe umeblowanie stanowiły żelazne łóżka i parę krzeseł. Inni mieszkańcy kujbyszewskiej „komuny” zwykle już spali, gdy o północy wkraczał doń z hałasem i trzaskiem wracający z brydża albo wódki, a najczęściej z brydża połączonego z wódką, Broniewski. Zapalał wiszącą pod sufitem jedyną w pokoju żarówkę, budząc natychmiast wszystkich współlokatorów. Nie znosił, by ktokolwiek spał, kiedy on wracał, wspominał Czapski. „Na przekleństwa rozbudzonych odpowiadał przekleństwami tak plastycznymi, że przeciwnicy czuli się natychmiast pobici i milkli” – dodał.
Ale jeśli któryś miał nadzieję, że położywszy się wreszcie do łóżka poeta pozwoli kolegom zasnąć, szybko musiał wybić to sobie z głowy. Broniewski właśnie wtedy zaczynał deklamować wiersze. Swoje, ale częściej cudze: Norwida, Słowackiego, Błoka, Majakowskiego. […] Czapski zapamiętał jedną z takich nocy, gdy poetycki festiwal trwał do czwartej rano.

Najbardziej poruszający fragment biografii poety związany jest z historią Marii Zarębińskiej:

Wiadomość o śmierci Marii dotarła do Broniewskiego na początku marca 1945 roku. Dopiero wtedy też dowiedział się, że była w Oświęcimiu. Załamany napisał do córki, że nie wie, czy dostanie jeszcze kiedyś szansę, by znów pokochać kogoś tak głęboko jak ją. […]

                            Ja chcę wdychać warszawskie powietrze,
                            w tym powietrzu jest moja żona,
                            puszczona z dymem po wietrze.
       Powietrze – to ona.

Pisząc to nie wiedział jeszcze, że będzie przeżywał śmierć Marii dwukrotnie. Bo Maria Zarębińska wróciła… Najpierw do żywych, a potem, w czerwcu 1945 roku, z Altenburgu do Polski. […]
Maria wróciła zza grobu, jednak nie na długo. Szybko okazało się, że obozowe przeżycia, praca ponad siły, niedożywienie, choroby (róża na twarzy, świerzb ropny, tyfus plamisty i wielotygodniowa biegunka obozowa) zostawiły śmiertelny ślad. […] Po tyfusie pojawiła się choroba serca, wreszcie lekarze rozpoznali białaczkę. […] Zmarła 5 lipca 1947 roku w klinice Hirslanden. Wioząc ze Szwajcarii urnę z prochami, płakał jak dziecko… […]
                  
                   Czy można się kochać w Umarłej?
                   Można.

[…] O Marii pamiętał do końca.

Drugi, równie tragiczny moment, dotyczy nagłej śmierci córki Joanny w 1954 roku.

Zakochał się w urodzonej 24 listopada 1929 roku córeczce od pierwszego wejrzenia. „Tu się chyba zaczęła Władka największa, najważniejsza w życiu miłość” – pisała Janina Broniewska. Była małą muzą, Joanną, Anką, Anią, Anczydłem, Anulą, córką-bzdurką. […] W dniu pogrzebu Anki spotkała Broniewskiego na ulicy Maria Iwaszkiewicz. […] „Był wrakiem człowieka. Zapuchnięty od płaczu, pijany, zupełnie załamany” […] Godzinami leżał na tapczanie, z twarzą odwróconą do ściany, wspominał Bartelski. Nie odzywał się do nikogo, czasem tylko prosił, żeby przeczytać mu jakiś wiersz albo fragment dziennika z czasów legionowych. Wtedy na chwilę ożywiał się, coś dodawał, komentował i znów popadał w apatię.

Wiersze, które napisał po jej śmierci, ukazały się w tomiku Anka.

Książkę Mariusza Urbanka kończy wywiad z przybrana córką Broniewskiego, Marią Broniewską-Pijanowską, córką Marii Zarębińskiej. Oto jej wymowny fragment:

- Kiedy myśli pani dziś „Władysław Broniewski”, to myśli pani o ikonie rewolucji, poecie, czy o przybranym ojcu?
- Zawsze myślę o nim bardzo prywatnie. O ciepłym, serdecznym, choć bardzo trudnym w pożyciu człowieku…